A skoro to tylko upadek, to zawsze możesz wstać i pójść dalej. Literatura biznesowa rozpisuje się ostatnimi czasy o tzw. biznesowym aikido – sztuce powstawania i upadania z klasą. Dla pokolenia dzisiejszych 40-50 latków plajta wiązała się poczuciem osobistej porażki, niekiedy depresją, zwątpieniem w siebie jako biznesmena i zazwyczaj zamykała na kłódkę marzenia o własnej firmie. Dzisiaj w Polsce zaczynamy się uczyć tolerancji na niepowodzenia. Biznesmeni mówią jawnie o swoich biznesach-niewypałach, przyznają, że najważniejsza umiejętność to głęboka wiara w to, że wybrną z kłopotów i znajdą nowe rozwiązanie, które doprowadzi ich do sukcesu. Ich mottem staje się zdanie: „Postępuj tak, jakby miało zdarzyć się najlepsze, ale bądź gotowy na najgorsze”.
Skąd ten nowy trend? Czyżbyśmy nauczyli się nagle mówić o swoich niepowodzeniach w ramach poklepania po plecach tych, którym akurat się nie powiodło? No cóż, coraz więcej firm upada, ale równie szybko powstają na ich miejscach nowe. To już rynkowa codzienność – nic nie jest stałe, trzeba uczyć się sztuki przystosowania. Statystyki dotyczące upadłości polskich firm w 2012 roku opracowane przez Towarzystwo Ubezpieczeń Euler Hermes mówią, że firm ogłaszających upadłość było o 25% więcej niż w analogicznym okresie roku 2011. Według Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE) tylko w lutym 2013 roku zbankrutowały 74 firmy. Bankructwo dotyka najczęściej sektora budowlanego (259 przypadków), sektora spożywczego i branży transportowej. Co ważne, ryzyko inwestycyjne rośnie przede wszystkim w przemyśle. W sektorze usługowym obecnie możemy mówić natomiast o stabilizacji ryzyka.
W wielu przypadkach z zewnątrz nic nie wskazuje na nadchodzącą upadłość. Obecna faza kryzysu gospodarczego, według analityków spowodowana jest raczej przyczynami finansowymi niż popytowymi. Bankrutujące firmy tracą nie udział w rynku, ale finansowanie. Problemy z płynnością finansową przedsiębiorstw są widoczne co najwyżej miesiące lub tygodnie przed złożeniem wniosku o upadłość, w kontraście do lat poprzednich, kiedy o problemach wiadomo było lata wcześniej. Dostawcom jest coraz trudniej oszacować ryzyko współpracy i tak wianuszek upadłościowy się rozpoczyna.
Co więc powinien zrobić przedsiębiorca, który widzi, że wizja bankructwa firmy się przybliża, a nie oddala? Przede wszystkim nie utrzymywać przedsiębiorstwa na siłę. W dzisiejszych czasach coraz bardziej widocznym procederem jest dopłacanie do interesu, kredytowanie go lub utrzymywanie działalności firmy w obawie przed rosnącymi długami i podjęciem radyklanej decyzji. Nie ma co liczyć na to, że za 3-4 miesiące nadejdą lepsze czasy. Jeżeli coś nie idzie dziś, z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że podobnie będzie jutro. Po drugie – warto uzbroić się w podstawową wiedzę z zakresu prawa upadłościowego. Należy również rozplanować wydatki i ocenić trzeźwym okiem swoją sytuację finansową oraz czas potrzebny na wyjście z długów. Można to zrobić – wielu przedsiębiorców przekonało się, że można odbić się od dna. Nie wiesz jak planować? Polecamy książkę „Planowanie celów” Daniela Kubacha, w której przeczytasz jak dokładnie i realnie zaplanować swoją niezależność finansową.
Trzeba być stale gotowym na zamykanie nierentownych projektów, zanim rynek sam postanowi Cię „sprawdzić”. Ważna jest również świadomość, że porażka jest częścią naszego życia i nie musi wiązać się ze wstydem i społecznym ostracyzmem. Upadłość to nauczka, która pokazuje nam również, jak ważny jest plan awaryjny. Według psychologa biznesu, Jacka Santorskiego, 20% energii powinno się poświęcać alternatywom czy procedurom awaryjnym, a 80% funkcjonowaniu firmy. Nie masz pomysłu na swoje alternatywne 20%? Polecamy marketing sieciowy. Na początku wystarczy parę godzin w tygodniu, które wcale nie muszą kolidować z Twoim dotychczasowym zajęciem. Będziesz miał swoją szalupę ratunkową, która z czasem może zamienić się w wielki rejsowy jacht.
Martyna Ubych
Redaktor naczelna
Ranking MLM, Manager MLM