Czy zdarzyło się Wam pomyśleć, że prześladuje Was pech i że los się na Was uwziął? Mnie się zdarzyło, a nawet zdarzało – do czasu. Pewnego dnia, po licznych rozmowach z przyjaciółmi oraz po kilku ciekawych, niekoniecznie wprost motywacyjnych lekturach uświadomiłem sobie, że nawet bardzo zła sytuacja nigdy nie jest aż tak zła, że nie ma w niej nic, a nic dobrego. Wszystko zależy od tego, jak sobie wytłumaczymy to, co się nam przytrafia. Innymi słowy to od nas zależy, czy przekujemy porażkę w sukces.
No dobra, ale konkretnie
Zacznijmy od prostej sytuacji. Przygotowaliśmy się na ważne spotkanie z klientem, po którym wiele sobie obiecywaliśmy i od którego wiele może zależeć. A tu… pech. Klient jest chory i nie może się spotkać. Nie może nawet określić, kiedy będzie mógł się spotkać, bo przecież nikt nie wie, jak długo będzie chorował. Napisałem „pech”, ale czy rzeczywiście? Jeśli już ktoś miał tu pecha, to raczej ten nasz klient, który się rozchorował, a nie my. Jakie są możliwe reakcje na taką sytuację? Możemy się zwyczajnie wkurzyć i poprzeklinać sobie pod nosem, ale czy to coś zmieni? Wątpię. Możemy też wytłumaczyć sobie: tak naprawdę to bardzo dobrze, że tak się stało – nie to, że ktoś zachorował, ale to, że spotkanie się przesunie – ponieważ do momentu wyzdrowienia naszego klienta mamy dodatkowy czas na być może jeszcze lepsze przygotowanie naszej propozycji współpracy. A zatem przesunięte w czasie spotkanie, to dla nas dodatkowa, niespodziewana korzyść. Tak możemy i tak powinniśmy na to patrzeć. OK., skoro tak, to przećwiczmy nieco bardziej skomplikowaną sytuację. Na przykład taką, że oto struktura, którą właśnie w pocie czoła budujemy, nagle nas opuszcza i odchodzi do konkurencji. Nawet jeśli to jest tylko kilka czy kilkanaście osób, to jednak napracowaliśmy się nad jej stworzeniem. Co więcej, właśnie teraz mieliśmy przekazać tym ludziom kluczowe informacje i wiedzę, by ich wesprzeć i wzmocnić. A tu taki psikus niemiły. Wszyscy sobie poszli do diabła, to znaczy do konkurencji. Porażka, dramat, katastrofa! Co ze mnie za lider, jak mogłem/łam do tego dopuścić? Nie nadaje się chyba do tego biznesu! Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha! Aaaaa! Rozpacz i mrok! Tak to może właśnie wyglądać, ale wcale nie musi! Bo przecież to chyba dobrze, że odeszli zanim „sprzedaliśmy” im całą naszą tajemna wiedzę, marketingowe sztuczki i sprzedażowe chwyty specjalne. Spójrzmy na to tak, jakbyśmy się ustrzegli przed prawdziwą wpadką i porażką, jaką byłoby sprezentowanie obcej firmie gotowej, wyedukowanej i zahartowanej do boju struktury, nad którą harowaliśmy rok czy nawet dwa. Sytuacji, w której taka już zahartowana i gotowa do działania grupa nagle by od nas odeszła nie przytaczam, bo uważam, że jest ona zwyczajnie niemożliwa.
A jeśli to, co uważamy za porażkę, jest nią w istocie?
Oczywiście możemy się tym zamartwiać i obwiniać samych siebie lub – co chyba dużo częstsze – wszystkich dookoła za wszelkie niepowodzenia i ogólny brak sukcesów, ale co nam to da? Nic! Zupełnie nic nam to nie da, a zatem nie warto tego robić. A co warto? Na pewno warto się zastanowić co i dlaczego poszło źle, jakie błędy popełniliśmy i jak w związku z tym moglibyśmy ich w przyszłości uniknąć. Potraktujmy nasze niepowodzenia, jak – być może dość drogie – ale za to bardzo dobre, bo pouczające lekcje prowadzenia biznesu w należyty sposób. Przeważnie bowiem jest tak, że kiedy rzeczywiście uczciwie i rzetelnie prześledzimy tok wydarzeń, decyzji i okoliczności, które doprowadziły nas nad skraj przepaści, to zauważymy, że zawdzięczamy tę swoją bardzo złą sytuację niemal wyłącznie samym sobie. A skoro tak, to także sami sobie możemy z tym wszystkim, co poszło nie tak, zwyczajnie poradzić. Przekucie porażki w sukces nie będzie ani łatwe, ani szybkie, ale jest możliwe. O ile oczywiście będziemy potrafili to sobie uświadomić. Ale co ja tu wypisuję? – „o ile będziemy potrafili”. Oczywiście, że potrafimy. Wszystko jest w zasięgu naszych możliwości. Zrobimy wszystko co i jak trzeba, jeśli tylko nam się zechce. Pytanie: czy się zechce…?
Żeby nam się chciało chcieć
To łączy chyba wszystkich ludzi na całym Świecie. Przynajmniej raz w życiu czegoś tam nie chciało nam się zrobić. Stwierdzę nawet, że wielu z nas (nas ludzi) częściej się nie chce, niż chce. Gdyby nie przymus finansowy, bo kasę trzeba przecież zarabiać, to większość ludzi nic by pewnie nie robiła. Osoby zajmujące się MLM-em nieco się na tle całej ludzkości wyróżniają. Wyróżniają się i to pozytywnie. Nam dość często zwyczajnie chce się coś zrobić. Dążymy do finansowej niezależności, ponieważ chcemy mieć sytuację, w której nie będziemy musieli robić czegoś tylko po to, by zarobić pieniądze. Tym zresztą branża MLM różni się od tak zwanego tradycyjnego biznesu. My pracujemy i działamy po to, by nie być w przyszłości zmuszonymi do pracy dla zarobku, a biznes tradycyjny pracuje, bo musi. A zatem czy w ten oto prosty i – mam nadzieję – zrozumiały sposób udało mi się zasugerować Wam odpowiedź na pytanie, którym zakończyłem drugi akapit mojego dzisiejszego artykułu? Napiszcie proszę o tym w komentarzach!
Marek Łuszczki