DEFINICJE
Zanim zabiorę się za udowadnianie tezy postawionej w tytule, zdefiniuję samo nastawienie. Wyjaśnię, co sam rozumiem przez to słowo i tylko do tego właśnie – mojego własnego – tego słowa rozumienia, odniosę cały tekst. Otóż nastawienie to dla mnie zbiór przekonań, przypuszczeń, odczuć, przemyśleń, doświadczeń i wynikających z tych doświadczeń opinii i zapatrywań, a także emocji, które wiążą się z tym wszystkim, co przeżyliśmy, zobaczyliśmy, przeczytaliśmy, o czym usłyszeliśmy i czego posmakowaliśmy.
Nastawienie determinują następujące czynniki: odebrane wychowanie bądź jego brak lub braki częściowe, światopogląd, wszelkie przeżycia i doświadczenia osobiste, opinie i zachowanie ważnych dla nas ludzi i wreszcie nasza własna silna lub słaba wolna wola. Oczywiście jest pewnie jeszcze wiele innych czynników, których tu nie wymieniłem, ale nie będę się o nich rozpisywał, bo nie mają one większego znaczenia. Zwłaszcza, że chcę się skupić w tym artykule na roli tego ostatniego bardzo niedocenianego czynnika, jakim jest właśnie nasza wolna wola. W tym momencie powstaje konieczność podania definicji pojęcia wolna wola. Definicji, czyli tego, co ja poprzez to określenie rozumiem. A zatem wolna wola, to dla mnie wewnętrzna chęć robienia czegokolwiek. Chęć, która nie jest obarczona zewnętrznymi zakazami i nakazami.
TEZA
Nastawienie – klucz do wszystkiego. Skąd się wzięła w mojej głowie taka teza? Ktoś na pewno zada takie pytanie. Osobiście uważam, że nie jest to ważne, ale z szacunku dla ewentualnych pytających odpowiem krótko: z moich własnych przeżyć i doświadczeń. Z mojego – dość to przewrotne – własnego nastawienia. Właśnie tak! Z mojego własnego nastawienia wziął się pomysł, że nastawienie może być i jest kluczem do wszystkiego. Jak to możliwe?
DOWÓD PIERWSZY – OKOLICZNOŚCI ALBO MY
W tym punkcie, zgodnie z informacją podaną w poprzednim akapicie, posłużę się własnym przykładem – tak jest najprościej, najbezpieczniej i chyba najbardziej przekonywująco dla czytelnika.
Przykład nr 1 – TO NIEMOŻLIWE!
Czy dostrzegasz zbieżność pomiędzy tym, że większość ludzi na Świecie, to „przeciętniacy”, którzy nie odnieśli żadnego, choćby i średniego, niekoniecznie finansowego, sukcesu, a tym, że większość ludzi na Świecie nie wierzy w siebie i własne możliwości? Ja dostrzegam. Mogę w ciemno przyjąć, że w większości przypadków to, że ludzie ci żyją, nie odnosząc żadnego sukcesu, wynika z ich własnego nastawienia do tego tematu.
„Bo przecież skoro nikt w mojej rodzinie i rodzinach moich przyjaciół, kolegów czy choćby znajomych nie skończył studiów, to jakże ja miałabym/miałbym je skończyć?! TO NIEMOŻLIWE!”
Gdyby powyższe zdanie było nieodwołalnym kanonem jedynej prawdy na Świecie, to czy pan Barack Obama zostałby pierwszym czarnoskórym prezydentem USA i czy kardynał Karol Wojtyła zostałby pierwszym papieżem Polakiem?
Podaję jaskrawe przykłady, żeby lepiej zapadały w pamięć.
Przykład 2 – SIĘ NIE DA
Czy zauważasz, że ludzie trzymają raczej zawsze z tymi, którzy są im w jakiś sposób podobni, co oznacza, że wśród uczonych zbyt wielu głupców nie spotkasz, a wśród „ofiar losu” nie znajdziesz prawie nigdy jednostki ambitnej i wybitnej. Piszę „raczej” i „prawie”, ponieważ tekstu swojego nie uwiarygadniam żadnymi badaniami statystycznymi i dlatego muszę założyć, że jakiś wyjątek zawsze może się trafić. Wracając jednak do wątku głównego tego przykładu, należy stwierdzić, że nikt nie ma wpływu na to, gdzie i w jakim otoczeniu się urodzi. Ma jednak prawo, a może i obowiązek, zmienić to otoczenie, jeśli go uwiera lub nie pasuje.
„No ale jak mam się wyprowadzić do innego miasta lub kraju, skoro nie mam jak się tam wyprowadzić? SIĘ NIE DA!”
Gdyby to zdanie było zawsze prawdziwe, to czy pani Maria Skłodowska-Curie zdobyłaby nagrodę Nobla – i to aż dwukrotnie?!!! A czy pan Roman Polański zyskałby renomę światowej klasy i sławy reżysera filmowego?
Przykład 3 – NIE NADAJĘ SIĘ
Czy otwierasz czasem oczy ze zdumienia, kiedy czytasz w gazecie, że ten czy ów polityk, sportowiec bądź celebryta wyznaje – mniejsza o to, czy faktycznie szczerze – że w głębi duszy jest nieśmiały? A czy masz czasem wrażenie, że Twój kolega lub koleżanka ze szkoły czy studiów, zaszli dużo dalej, niż się na to zapowiadali wtedy, kiedy jeszcze wspólnie zmagaliście się z trudami nauki? To dowód na to, że w każdym z nas drzemią różne możliwości. Sęk w tym, że większości wciąż tylko drzemią.
A miejże kolego i koleżanko odwagę obudzić te swoje wszystkie opcje, talenty i uzdolnienia! Zrób coś z nimi i zapracuj na własny sukces!
„Tylko, że ja się nie nadaję do biznesu, prowadzenia firmy i zarządzania, bo ja się na tym przecież nie znam, a poza tym to bardzo wielka odpowiedzialność oraz stresy i nerwy. JA SIĘ DO TEGO NIE NADAJĘ!”
Gdyby i to zdanie zawsze miało być prawdziwe, to jak ś.p. Steve Jobs położyłby na łopatki wszechpotężną, panświatową i bezapelacyjnie bezkonkurencyjną firmę NOKIA lub też jakim cudem powstałyby ogromne, kilkudziesięciotysięczne, międzynarodowe struktury polskich firm MLM, takich jak choćby FM Group?
To tylko trzy proste przykłady na to, jak łatwo i skutecznie, a w dodatku na własne życzenie, przegrywamy z okolicznościami, zwalając na nie właśnie wszelką winę za brak działania. Zamiast szukać rozwiązań i pomysłów na to, jak coś zrobić, uwalniamy z siebie wprost nieopisane pokłady energii, którą przeznaczamy tylko i wyłącznie na to, aby znaleźć przyczyny, dla których nie możemy zrobić tego czy owego.
TO NIEMOŻLIWE, NIE DA SIĘ oraz JA SIĘ DO TEGO NIE NADAJĘ
Wygląda znajomo? No pewnie! Przecież to nasza codzienna mantra. Włączcie sobie kiedyś nagrywanie w domu lub pracy i zanotujcie w ten sposób ile razy w ciągu dnia te trzy – a już szczególnie to drugie w kolejności – krótkie zdanka wyskakują z waszych ust przy każdej, nadarzającej się okazji. A teraz zróbcie sobie taki mały prosty eksperyment i zapomnijcie na chwilę o słowie NIE
TO NIEMOŻLIWE, NIE DA SIĘ oraz JA SIĘ DO TEGO NIE NADAJĘ
albo
TO MOŻLIWE, DA SIĘ oraz JA SIĘ DO TEGO NADAJĘ
albo
TO MOŻLIWE, DA SIĘ oraz JA SIĘ DO TEGO NADAJĘ
Jeśli zrobiliście to na kartce papieru, to teraz zróbcie to w swojej głowie! A jeśli przy wprowadzaniu tego zadania do swojego umysłu/świadomości przyjdzie Wam do głowy, że TO NIEMOŻLIWE lub, że tego NIE DA SIĘ zrobić albo też, że JA SIĘ DO TEGO NIE NADAJĘ, to już chyba sami wiecie, jak z tym sobie poradzić – ćwiczenie proszę praktykować tak długo, aż zadziała! Mnie zabrało to prawie rok, więc Nowy Rok, to bodaj najlepszy moment, aby zacząć intensywnie ćwiczyć!
Pomoże Wam w tym Wasza własna wolna (i oby silna) wola!
DOWÓD DRUGI – PRZEKONANIA ALBO MY
O ile rezygnacja z tego, aby własną bierność usprawiedliwiać niesprzyjającymi okolicznościami, dla wielu może być stosunkowo prosta, choć raczej nigdy łatwa, to już walka z własnymi, często bardzo mocno zakorzenionymi w głowie przekonaniami, wymaga sporej determinacji i zaangażowania, a przede wszystkim konsekwencji i cierpliwości do siebie i swoich niewątpliwych ułomności i wad. Nasze przekonania, to – niestety – najczęściej nasze lęki i obawy. Przed tym co się może stać, kiedy stanie się coś. Jakie wywoła to konsekwencje i reperkusje oraz jaką obciąży to nas odpowiedzialnością. No właśnie, znów ta odpowiedzialność. Tego boimy się chyba najbardziej na całym Świecie. Ale o tym jeszcze za chwilę, bo nie skończyłem wątku przekonań. Owe przekonania, czyli tak naprawdę lęki i obawy – jakoś tak się dzieje, że większość z nas zakłada, iż jeśli coś może pójść źle lub dobrze, to raczej pójdzie źle, niż dobrze – powstrzymują nas od wszelkich działań i aktywności, które wychodzą ponad to, co bezwzględnie niezbędne i konieczne. Innymi słowy: jeśli czegoś naprawdę nie musimy robić, to na wszelki wypadek tego nie robimy, żeby się niepotrzebnie nie narażać. To „niepotrzebne narażanie się” jest często wytworem naszej, nieco niestety spaczonej, wyobraźni i tak naprawdę nie istnieje. To znaczy istnieje, ale tylko w naszej głowie – jako przekonanie. Jest to w istocie nasze wewnętrzne, niczym nieuzasadnione, przekonanie, że w związku z jakąkolwiek dodatkową, nadmiarową aktywnością możemy się komuś w jakiś sposób narazić. Najzabawniejsze jest to, że to ogólne przekonanie hodujemy w sobie, ale nie rozwijamy go w stronę ewentualnego uszczegółowienia komu i w jaki sposób moglibyśmy się narazić. Wychodzi zatem na to, że nie robimy czegoś dobrego i pożytecznego po pierwsze dlatego, że nie musimy, a po drugie dlatego, że boimy się, że gdybyśmy to zrobili, to moglibyśmy się narazić komuś w jakiś sposób. Komu i w jaki? Nie wiadomo.
Czy dostrzegacie absurd tej sytuacji?
Jeśli tak, to zadajcie sobie dwa pytania:
1 – Ile razy przydarzyło mi się być główną/ym bohaterką/em takiej sytuacji?
2 – Ile razy jeszcze chcę być główną/ym bohaterką/em takiej sytuacji?
Zgaduję, że odpowiedź na pytanie nr 1, to więcej niż 1, a na pytanie nr 2, to 0. Jeśli zgadłem, to czytajcie dalej, jeśli nie, to przełączcie się na jakiś innych artykuł w tym portalu, bo dalsze czytanie mojego tekstu będzie już tylko stratą czasu.
Jeśli dalej czytacie, to znaczy, że zgadzacie się z założeniem, iż przekonania można i warto zmieniać. Nie wszystkie i nie zawsze, ale niektóre na pewno. Skoro tak, to zróbcie sobie taki mały, umysłowy remanent i poszukajcie w sobie – a konkretnie w swoich głowach – tych wszystkich przekonań, które w taki czy inny sposób blokują lub przynajmniej ograniczają Waszą aktywność. Okres końca roku, to idealny czas na takie właśnie działania.
A jeśli po przeczytaniu tego tekstu dojdziecie do wniosku, że nie tak łatwo jest zmienić kultywowane często miesiącami czy latami własne przekonania, to zauważcie, że taki wniosek, to tylko kolejne Wasze przekonanie, które można i warto zmienić.
Pomoże Wam w tym Wasza własna wolna wola!
Mnie się to udało, a skoro mnie się udało, to Wam wszystkim też może się udać – i akurat z tego przekonania nie zamierzam rezygnować, ani go zmieniać.
DOWÓD TRZECI – ONI ALBO MY
Tu w zasadzie nadal pozostanę w sferze przekonań, ale tym razem tych, które zostały nam niejako narzucone z zewnątrz czy może raczej powinienem napisać, które daliśmy sobie narzucić. Otóż bardzo często dzieje się tak – niestety – że ktoś, kogo uważamy za autorytet, kładzie nam do głowy różne bzdury na temat rozlicznych naszych własnych ograniczeń, braków, niemożliwości, ułomności i wad oraz „wytłumaczy” nam, że starać się być ponad miarę ambitnym i wybitnym, wciąż próbować, nie tracąc wiary, walczyć o swojej i być konsekwentnym zwyczajnie nie warto. Czasem czynią to nam osoby, które naprawdę dobrze nam życzą, to znaczy tak im się wydaje, i które wiedzą lepiej, co dla nas samych jest dobre. Ciężko nam jest nie zgadzać się z takimi osobami, bo to często nasi rodzice lub opiekunowie, najlepsi przyjaciele od żłobka czy przedszkola zawsze przy nas lub – o zgrozo – nasze drugie połowy. W takich przypadkach i przy takich osobach ciężko jest o trzeźwy i obiektywny osąd sytuacji, zwłaszcza, że osoby te nieświadomie i niejako niechcący, ale jednocześnie usilnie i dość skutecznie wpędzają nas do swojej własne, dla nas tymczasowo nawet dość wygodnej, strefy komfortu i pozornego bezpieczeństwa.
Bo zobacz kochany, tu masz etacik, osiem godzin a potem fajrant, trzy tysiące na rękę, wszystkie wolne weekendy i urlop raz w roku! A tam (na własnym rozrachunku) nerwy, stresy, ciągła walka, urząd skarbowy i ZUS oraz inne potworności! DAJ SOBIE SPOKÓJ!
I jak tu dyskutować z takimi argumentami, kiedy w dodatku przedstawia je nam kumpel od piwa, z którym od zarania do tego samego pubu ciągle chodzimy lub słodka narzeczona/żona albo narzeczony/mąż, osoby kochające nas najbardziej na Świecie. O mamie staruszce nie wspomnę nawet, bo nie chcę Wam w tym świątecznym okresie serca na kawałki kroić. Z takim argumentem się nie dyskutuje. Taki argument należy odpowiednio przetłumaczyć na język prawdy, a oto moja propozycja tłumaczenia:
Bo zobacz kochany, tu jesteś niewolnikiem za grosze i trawisz życie, zarabiając kasę dla spryciarzy, których nawet nie znasz. Do roboty ganiasz prawie dzień w dzień, a tylko raz w roku na chwilę poluzują ci smycz. A tam (na własnym rozrachunku) masz wpływ na wszystko i wszystko zależy tylko od Ciebie. Tam szybko i skutecznie wypracujesz sobie finansową wolność i niezależność!
Prawda, że już trochę inaczej to wygląda? A to przecież tylko jeden, skromny i wzięty jako pierwszy z brzegu, przykład. Pamiętajcie, że kluczem do właściwego odczytania praktycznie każdego kierowanego do Was komunikatu jest jego analiza pod kątem ewentualnych korzyści, jakie z realizacji zawartych w nim zaleceń odnieść może jego nadawca, a nie Wy. Dość to cyniczne, ale jak chyba każdy cynizm, jakże bliskie prawdy.
Niniejszy punkt udowadnia, że tak wpojone nam przekonania, choć oczywiście z trudem i nie bez bólu, to jednak da się usunąć z naszej wewnętrznej matrycy, którą zdecydowaliśmy się poddać kapitalnej renowacji. O ile oczywiście na taką renowację i jej wszelkie, także te nieprzyjemne konsekwencje rzeczywiście się zdecydujemy. Podałem stosunkowo prosty sposób na praktyczne zastosowanie modelu działania, który przybliży Was do prawdziwych, korzystnych dla Was samych, wniosków i konkluzji. Co z tym zrobicie, to już Wasza sprawa. W podjęciu decyzji i związanych z nią działań pomoże Wam oczywiście wolna wola!
Aby pozostać wobec Was do końca uczciwym, muszę w tym miejscu nadmienić, że trzeci i ostatni punkt tego artykułu napisałem w oparciu o własne przekonania i obserwacje wykonane na innych, niż mój własny, przykładach. Tak się bowiem składa, że od niemal zawsze otaczają mnie ludzie, którzy we mnie i moje możliwości wierzą w co najmniej takim samym stopniu, jak ja sam. A jeśli nawet spotykam marudy, które wmawiają mi, że nie dam rady, to ja im bardzo szybko udowadniam, że się mylą. Zależność jest taka, że im bardziej marudy te są „na nie”, tym szybciej ja wyprowadzam ich z tego przekonania. Działają na mnie trochę jak doping. Ale taki legalny i pozytywny.
DOWÓD CZWARTY, PIĄTY, SZÓSTY…. czyli koniec, który wcale nie będzie podsumowaniem
Nie chciałbym niczego tu podsumowywać, ponieważ uważam, że mój tekst jest, a przynajmniej może się stać początkiem szerszej dyskusji na temat nastawienia i jego znaczenia dla całego naszego funkcjonowania i odnoszonych sukcesów oraz ponoszonych porażek. Jeśli macie ochotę dopisać dowód czwarty, piąty i kolejne, to oczywiście zapraszam do komentowania. Jestem ciekawy Waszych reakcji, opinii i wpisów. Jeśli się nie zgadzacie, to zapraszam tym bardziej!
Jak być może pamiętacie, moja publikacja na zaproponowany temat miała być u swojego zarania pierwszym etapem pojedynku na teksty z Maćkiem Kozubikiem. Słaby jednak ze mnie szermierz, skoro artykuł mój nie nabrał, mimo pierwotnej intencji, formy ani konfrontacyjnej, ani nawet polemicznej. Bo raczej nie spodziewam się, że co do głównych założeń zaprezentowanego tekstu ktoś – a już szczególnie Maciek – mógłby mieć całkowicie odmienne zdanie. Chociaż kto wie, przecież ja też mogę tkwić w charakterystycznym dla swoich przemyśleń, przekonań czy doświadczeń nastawieniu do tego, co może lub nie może się wydarzyć. Mogę z góry, fałszywie lub prawdziwie, coś tam sobie wyobrażać, kierując się własnym nastawieniem do autora, z którym zachciało mi się pojedynkować oraz do jego twórczości.
Maćku, podejmij zatem próbę zmiany mojego nastawienia odnośnie tego, co napiszesz. Zobaczymy co z tego wszystkiego nam wyniknie.
Marek Łuszczki