Giełda kwiatów Holland bije rekordy popularności. Z roku na rok obroty rosną, a sprzedawcy zacierają ręce. Na Wielkanoc szykuje się istny boom. Na obszarze równym stu stadionom piłkarskim w zeszłym roku o tej porze sprzedano blisko 80 milionów tulipanów.
Tulipany to obok wiatraków najbardziej charakterystyczny widok w Holandii. To właśnie z tego kraju pochodzi blisko 70 proc. światowej produkcji roślin cebulowych. Odbiorcami holenderskich cebul są przede wszystkim Stany Zjednoczone, Niemcy, Japonia oraz Wielka Brytania. Hoduje je blisko dwa tysiące ogrodników na 12 tys. hektarów. Rocznie zbiera się pięć mln sztuk cebul.
W 2009 roku Polska sprowadziła z Holandii 132 mln sztuk cebul kwiatowych. Ponad 95 proc. ciętych tulipanów produkowanych w Polsce pochodzi ze specjalnie przygotowanych holenderskich cebul. Królewskie Powszechne Stowarzyszenie dla Cebul Kwiatowych w Holandii (KAVB) zarejestrowało dotychczas około 4500 odmian tulipanów. Sercem kwiatowego biznesu jest urocze miasteczko Aalsmeer. To właśnie tutaj znajduje się największa na świecie pod względem zaopatrzenia i obrotów giełda kwiatowa. Obszar położony pomiędzy Haarlem i Leiden nie bez kozery nosi nazwę De Bollenstreek – dzielnica cebulowa. Holendrzy uczynili z tego miejsca nie tylko centrum kwiatowego interesu, ale również atrakcję turystyczną. Każdego roku codziennie przewijają się tam tysiące turystów. W parku Keukenhof w kwietniu rozpoczyna się prawdziwy festiwal tulipanów. Na obszarze pięciu tysięcy metrów kwadratowych zakwitają o tej samej porze miliony kwiatów. Są wszystkie możliwe gatunki kwiatów cebulowych. Kwiecień to też miesiąc, w którym na kilkudziesięciu platformach odbywa się prawdziwa Parada Kwiatowa. W tym samym miesiącu ma miejsca podobna impreza, nazwana Bloemencorso Bollenstreek. Zaczyna się w Noordwijk, z którego pochód przemierza dystans 40 km do Haarlem. Rzecz jasna, to niejedyne miejsce w Holandii, gdzie kwiaty wzięły we władanie okolicę. Obok starej giełdy blisko pół wieku temu powstały kolejne – Anna Paulowna Polder i Noordoostpolder (w północno-wschodniej części kraju), w którym rozwinięto uprawę tulipanów, lilii i mieczyków.
Największa na świecie giełda kwiatowa Flora Holland sprzedała w zeszłym roku na święta wielkanocne rekordową liczbę kwiatów. Razem niemal 80 milionów. To o siedem milionów więcej niż dwa lata temu. Co ciekawe, najwięcej nabywców znajdywały żółte tulipany. Interes kręci się z roku na rok coraz lepiej i sprzedawcy zacierają ręce, pomimo że rośnie im globalna konkurencja. Miłością do tulipanów zapałali bowiem Japończycy. Są drudzy na świecie pod względem produkcji tych kwiatów.
Tulipany od wieków były ulubionymi kwiatami w ogrodach Turcji i Persji. Nazwa pochodzi z języka perskiego i oznacza turban. Co roku na dworze sułtanów urządzano święto na ich cześć. Był to kwiat dostępny tylko dla ludzi bogatych. Był tak cenny, że hodowano go w strzeżonych ogrodach. Uchodził za symbol elegancji. Jego uroda wynagradzała brak zapachu. Kiedy imperium Sulejmana Wspaniałego dotarło aż do Wegier, tulipany poznali Europejczycy. Pierwsze holenderskie tulipany zakwitły wiosną 1594 roku. Zasadził je Carolus Clusius, sprawujący pieczę nad ogrodami uniwersyteckimi w Lejdzie. Cebulki podarował mu Ghislain de Busbecq, ambasador austriackiego cesarza Ferdynanda I na dworze Sulejmana Wspaniałego. Clusius, jeden z najsłynniejszych botaników początku XVII wieku, przeprowadzał badania, krzyżując różne odmiany tulipanów. Któregoś dnia przedmiot jego badań naukowych, będący jednocześnie przedmiotem pożądania, wykradziono z ogrodów uniwersyteckich. Wkrótce holenderskie tulipany zaatakował nieznany wirus, który powodował, że płatki korony tulipana przybierały niespotykane wcześniej kształty o brzegach postrzępionych i pofałdowanych. Z tej botanicznej patologii wkrótce stworzono zyskowny przemysł. Inwestycja w zakup cebul tulipanów i późniejsza sprzedaż kwiatów na rynku stała się wkrótce sposobem na szybkie wzbogacenie się. Cebule sprzedawano najczęściej, gdy były jeszcze w ziemi. Aby stać się bogaczem, wystarczyło posadzić je i czekać. Przypominało to loterię – ślepy los mógł obdarzyć nabywcę cebulki oryginalnym kwiatem, który mógł mu przynieść ogromny majątek. Ludzie rezygnowali z dotychczasowej pracy i sprzedawali majątek, by zakupić cebule. Stały się one obiektem obsesyjnego kolekcjonerstwa. Szarlatani obiecywali stworzenie czarnych tulipanów. Jednak nie zaprzestano poszukiwań coraz to nowych barw kwiatów i liści, odcieni oraz kształtów płatków. Nawet dzisiaj wciąż selekcjonuje się nowe odmiany. Dzięki takim intensywnym zabiegom hodowlanym powstała niebywała liczba odmian ogrodowych tulipana, które różnią się nie tylko kolorem i kształtem płatków, ale również terminem kwitnienia i odpornością na choroby. Mnogość odmian zmusiła hodowców do łączenia poszczególnych gatunków w grupy. Powstało ich 15, a zasadniczym kryterium tej klasyfikacji jest kształt kwiatów.
W tych kwiatach zakochał się nawet Rembrandt. Być może dlatego, że kształcił się na uniwersytecie w Lejdzie, którego chlubą był ogród botaniczny z dużą kolekcją tulipanów. Chociaż Rembrandt nie specjalizował się w malowaniu kwiatów, to właśnie on został w pewnym sensie ojcem chrzestnym XVII-wiecznych tulipanów. Nic dziwnego zatem, że jest i odmiana tulipana nazwana jego nazwiskiem, ma płatki w kolorze żółtym lub białym, z czerwonymi wąskimi pasami w środku. Dopiero w naszym stuleciu okazało się, że pojawiające się na płatkach przebarwienia, przez tyle lat uważane za cud natury i dar od Boga, to nic innego jak choroba, skutek działania wirusów. I wtedy stała się rzecz straszna: rembrandty zostały wyklęte. Uznane za trędowate. Unikano sadzenia ich, bo uważano, że są nosicielami wirusów. Na szczęście ocalały z pogromu, a te, które dziś są uprawiane w ogrodach, możemy sadzić bez obaw.
Pewno nie wrócą już czasy, kiedy sprzedawcy tulipanów zarabiali nawet do 26 tysięcy funtów miesięcznie, Za jedną cebulkę kupcy oferowali niewiarygodnie wysokie ceny. Najdroższe były odmiany o dużych, szkarłatnych kwiatach z białymi paskami na płatkach. Jedna taka cebulka osiągała cenę 36
worków pszenicy, 72 worków ryżu, czterech krów, 12 owiec, ośmiu świń, dwóch beczek wina, czterech piwa, dwóch brył masła, dwóch funtów sera i kubka wykonanego ze szczerego złota. Cebulka najpiękniejszej i najdroższej odmiany Semper Augustus na długiej łodydze z kwiatem ze zwichrowanych, białych płatków była warta 1200 florenów w 1624 roku, a w rok później już 3000 florenów. W 1633 roku trzeba za nią było zapłacić 5000 florenów, a w 1637 roku padł swoisty rekord. Za pojedynczą cebulę tego tulipana zapłacono w Holandii 10 tys. guldenów, czyli równowartość ładunku dwóch okrętów wracających z Indii, na dzisiejsze pieniądze około 700 tys. dolarów. Dla porównania dom nad kanałem w Amsterdamie kosztował w tych czasach 10 tys. florenów. Na aukcji zorganizowanej przez zarządców sierocińca w Alkmaar za egzemplarz Admirała Liefkensa płacono 4400 guldenów, za Admirała van Enkhuijsena – 5400, łączne zaś wyniki sprzedaży 99 odmian cebulek wyniosły 90 tys. guldenów, obecnie byłoby to 9 mln dolarów. O takim przebiciu sprzedawcy mogą jedynie obecnie pomarzyć, ale nadal interes jest niezmiernie lukratywny.
Obroty giełd kwiatowych w Holandii szacowane są na miliardy euro. Co prawda hossa, a właściwie tulipanowe cenowe szaleństwo z 1637 roku już nigdy się nie powtórzyło, ale dzięki niemu powstał znany ekonomistom termin bańki spekulacyjnej. Chodzi o zjawisko, kiedy towar, który podlega spekulacji, drożeje w sposób absolutnie irracjonalny. Rzecz polegała, krótko mówiąc, na tym, że absurdalnie drogi rynek kwiatowy załamał się w ciągu zaledwie kilku godzin jednej nocy. Tulipanowa hossa nie mogła po prostu trwać wiecznie. W 1637 roku rynek runął, kiedy sprzedawcy cebul nie mogli już uzyskać za swoje produkty dotychczasowych, wygórowanych cen. Dziesiątki tysięcy ludzi zostało bez pracy i w dodatku zagrożonych procesami. Niewypłacalność z reguły karana była więzieniem. Tych, którzy lekkomyślnie zaciągnęli pożyczki, były legiony. I wreszcie, czego nie obejmuje żadna statystyka – długa lista rodzin pozbawionych środków do egzystencji. Tulipomania do dziś przywoływana jest jako przykład psychozy społecznej. Jak twierdzi znany inwestor Marc Faber, bańki spekulacyjne powstają, gdy zaczynamy wierzyć w narodziny nowej epoki – pod wpływem odkryć geograficznych, innowacji technicznych albo otwarcia nowych rynków. Każdy z tych przełomów uruchamia wzrost gospodarczy, a gdy ten staje się widoczny, natychmiast pojawia się kapitał, który także chce zarobić na boomie i zaczyna przeinwestowywać „nową gospodarkę”. Instynkt stadny zwielokrotnia ten efekt, a chciwość prędzej czy później odbiera ludziom zdolność oceny ryzyka. Z szaleństwa może ich już wybawić tylko pęknięcie spekulacyjnej bańki. Tak czy siak, symbol piękna, czyli tulipan, ukuł nowy termin ekonomiczny.
Manager’s Life