To miał być najważniejszy kontrakt w dotychczasowej historii firmy. Dlatego postanowiłem zrobić wszystko, aby doszło do jego podpisania. Określiłem, co musimy uzyskać, jakie warunki jesteśmy w stanie spełnić, ile musimy zarobić. Na spotkanie dotarłem chwilę przed ustaloną godziną. Na miejscu przywitała mnie sekretarka w idealnie dopasowanym żakiecie.
Zaproponowała kawę, na którą przystałem. Wyobraźnia zaczęła płatać mi figle. „Nie” – powiedziałem do siebie. Przyszedłem tu robić biznes, a nie szukać żony. Choć może kolejną kawę wypiję z Panią Anią na dole w restauracji?
Wiem, pomyślałem i uśmiechnąłem się w duchu. Szybko dopnę kontrakt i zaproszę ją od razu na lunch. Od razu powiem co chcę, jaka jest moja granica, poniżej której nie mogę zejść z ceną, terminem i jakością. Dzięki temu szybciej spędzę miłą chwilę w towarzystwie uroczej Anny.
Wtem do sali konferencyjnej, w której zostałem ugoszczony, wchodzi Prezes. Wita się ze mną, przedstawia dyrektora finansowego, prawnika i głównego marketingowca. Ja szybko przedstawiam warunki współpracy, czując smak posiłku jedzonego z Anką, bo przecież szybko zaczniemy mówić sobie po imieniu.
Nagle wstaje prawnik i podważa moje argumenty, dyrektor finansowy łapie się za głowę mówiąc, że cena jest za wysoka, a marketingowiec bez słowa kręci głową. Po 5 godzinach negocjacji uzyskałem połowę z tego, co chciałem. Pani Ania zdążyła pójść do domu, a ja zacząłem zastanawiać się, gdzie popełniłem błąd?
No przecież – olśniło mnie, gdy wsiadałem do samochodu.
Nie byłem skoncentrowany na celu spotkania.
Po drugie – od razu przyjąłem dolną granicę oczekiwań, licząc na randkę z sympatyczną Anią, zamiast żądać więcej, niż oczekiwałem.