Całkiem niedawno uświadomiłem sobie, że w pewnym sensie jestem pionierem polskiego MLM-u. Do wniosku takiego doszedłem po rozmowie z osobą, która również publikuje swoje teksty w tym portalu – Bernardem Jastrzębskim. Wspomniał on kiedyś, przy rozmowie na zupełnie inny temat, że był menadżerem we wrocławskiej firmie Amexim. Właśnie ta nazwa przypomniała mi o całej, dość już zakurzonej, choć mojej własnej historii czy może raczej historyjce.
Żeby nie brać od rodziców
Taki właśnie miałem cel, kiedy w roku 1990 zaczynałem ogólniak w Bielawie. Chciałem, na tyle, na ile było to możliwe, odciążyć domowy budżet od swoich własnych, młodzieżowych wydatków. Imałem się różnych rzeczy, np. ułożyłem znajomej w ogrodzie elegancką stertę kamieni zebranych z pobliskich pól, tworząc coś, co dziś nazywa się ogródkiem skalnym. Zbierałem truskawki, jabłka i czereśnie. Udało mi się nawet wyjechać do Niemiec zachodnich na zarobek – to były moje pierwsze, większe pieniądze. O tym wszystkim jakoś tam pamiętałem i czasem, przy różnych okazjach, chwaliłem się tymi młodzieńczymi sukcesami. Historią, o której z niewyjaśnionego dla mnie powodu zapomniałem, a którą na pewno też mógłbym się pochwalić, była moja praca w charakterze dystrybutora środków chemicznych produkowanych przez austriacko-szwajcarską firmę Perycut. Przedstawicielem na Polskę tej firmy był właśnie wrocławski Amexim, do którego przez całkiem długi okres jeździłem z cotygodniową częstotliwością, by nabyć kolejną partię produktów dla swoich klientów z Bielawy, Dzierżoniowa i Pieszyc. Wtedy to odkryłem w sobie zdolności sprzedażowe. Szlifowałem komunikację nie na wykładach czy szkoleniach, ale niejako na linii frontu, podczas rozmów z prawdziwymi klientami. O szkoleniach z komunikacji dowiedziałem się dopiero później. A tymczasem interes szedł tak dobrze, że do pomocy zatrudniłem kilkoro swoich znajomych, którzy – całkiem niechcący – stworzyli coś, co dziś nazwalibyśmy strukturą. Nie była ona wielka – kilka osób, ale zasady jej działania były bardzo zbliżone do reguł MLM. Wtedy o tym nie wiedziałem, choć sam system sprawdzał się znakomicie. Wszyscy byliśmy bardzo młodzi, choć oczywiście już pełnoletni, zarabialiśmy na tyle, by nie brać od rodziców na wakacje, książki czy ubrania. Był to naprawdę jeden z lepszych okresów w moim dotychczasowym życiu. Zarabialiśmy nieźle, ale całą sprawę traktowaliśmy w kategoriach zabawy. Wszystko było dla nas nowe, ciekawe, odkrywcze. Bawiło nas i ekscytowało. Pozwalało nawiązywać nowe znajomości, poszerzać horyzonty i zdobywać bardzo praktyczną wiedzę na temat tego jak klienci się zachowują, jak reagują i czego oczekują. Dziś wiem, że było to cenniejsze doświadczenie, niż jakiekolwiek studia, szkolenia czy warsztaty. Wtedy była to dla nas przede wszystkim zabawa. Pieniądze stanowiły raczej miły dodatek, choć nasi rodzicie inaczej do tego podchodzili.
Interes tak świetny, że aż go zamknęliśmy
Paradoksalnie cały ten świetnie nakręcony interes zamknęliśmy zaraz po maturze, bo przecież egzamin dojrzałości zobowiązywał i już nie wypadało nam biegać z jakimiś buteleczkami po rodzinie, znajomych i ich znajomych. To było na miejscu, kiedy jeszcze byliśmy licealistami, ale teraz, kiedy mamy już dyplomy maturalne i szykujemy się do odlotu na studia? Nie. To by już nie licowało z powagą i rangą. Tak właśnie wtedy o tym myśleliśmy i dlatego całą tę zabawę zwyczajnie zakończyliśmy. Czego zabrakło? Tego, co dziś już funkcjonuje. Zaplecza kadrowego. Specjalistów. Doświadczonych, starszych koleżanek i kolegów. Liderów bądź top liderów, którzy by nami wtedy potrząsnęli, przekazali nieco wiedzy teoretycznej i tchnęli w nas więcej „MLM-owego” ducha. Zabrakło nam wtedy ludzi z wizją, którzy potrafią spojrzeć dalej, niż tylko na koniec swojego podwórka. Ludzi z doświadczeniem, wiedzą i dystansem. Osób, od których można by się wiele nauczyć. W tym sensie można stwierdzić, że przegraliśmy swoją wielką szansę na duży biznes w MLM, choć oczywiście takie ujęcie sprawy mnie nie smuci. Cieszę się, że dziś tacy osiemnasto-, dziewiętnasto-, czy dwudziestolatkowie mają do kogo się zwrócić, że są osoby, które takich młodych zapaleńców bez pomysłu potrafią odpowiednio „zagospodarować”. Dziś są szkolenia, spotkania, wykłady. Ba! Są już nawet studia wyższe, które – tak na marginesie – stworzył i prowadzi na WSB we Wrocławiu wspomniany tu przeze mnie Bernard Jastrzębski. Jednym słowem są ludzie, którzy potrafią świetnie pokierować i nauczyć młodych adeptów MLM sztuki sprzedawania, wskazując im najlepsze i najbardziej skuteczne sposoby i drogi dojścia do sukcesu. Tego polski MLM już się dorobił i jest to wartość nie do przecenienia.
Złoty wiek MLM
Czy odczuwam żal, że wtedy nie poznałem takich mądrych, bardziej doświadczonych osób? Być może, ale Ranking MLM, to nie miejsce na wylewanie żalu. Do napisania tego tekstu skłoniła mnie dość oczywista konstatacja, do której doszedłem, kiedy przypomniałem sobie o tej swojej zakurzonej i zapomnianej przygodzie. Otóż uważam, że obecnie w Polsce panuje świetny klimat i znakomite warunki dla prowadzenia działalności w systemie Multi Level Marketingu, dla jej rozwijania, dla kształcenia się liderów i dystrybutorów, wreszcie dla osiągania spektakularnych sukcesów przez zadowolonych z siebie i uśmiechniętych, młodych – choć przecież nie tylko młodych – ludzi. Z tego się bardzo cieszę, a swój tekst dedykuję tym wszystkim, którym chwilowo być może trochę gorzej idzie – niech wiedzą i pamiętają, że kiedyś, to dopiero było ciężko się odnaleźć. Teraz w polskim MLM-ie panuje prawdziwie złoty wiek.
Marek Łuszczki