„Polski Internet, to często rynsztok”. Tak w jednym z wywiadów wyraził się Roman Kuźniar, doradca polskiego prezydenta ds. międzynarodowych. I rzeczywiście w sieci znaleźć można setki tysięcy przykładów świadczących o braku kultury i dobrego wychowania internautów.
Są też i takie miejsca, gdzie poziom dyskusji jest wysoki, a spory – choć w warstwie merytorycznej bardzo gorące – prowadzone są na bardzo niskim poziomie emocji. Jak zatem dobierać odpowiednie fora czy platformy, by uniknąć styku z totalnym brakiem kultury i jak zachować się w sytuacjach, w których atakują nas zawzięci, a niezbyt dobrze wychowani adwersarze? Oto kilka podpowiedzi.
Z własnego podwórka
Posłużę się przykładem z własnego doświadczenia, by na konkretnym przypadku przedstawić, jak łatwo i szybko można dać się wciągnąć w wir impertynencji i braku taktu, jeśli się nie uważa. Jakiś czas temu, mniej więcej pod koniec tegorocznej zimy, postanowiłem założyć swój profil na GoldenLine. Nieco wcześniej założyłem też na FB, bo wcześniej jakoś mnie to nie pociągało. Zwiększona aktywność w serwisach społecznościowych wiązała się między innymi z tym, że zacząłem publikować w tym portalu swoje teksty i jakoś musiałem przecież dotrzeć do potencjalnych czytelników. Na GL zapisałem się do kilku grup dyskusyjnych, a uczyniłem to w dość sprytny sposób, zapraszając do czytania moich tekstów poprzez wklejenie linków do tychże. Skutek był całkiem niezły, bo poczytność moich tekstów znacząco wzrosła. Stwierdzam to po liczbie „lajków”, jakie dostawałem przed i po rozpoczęciu działalności na FB i GL. Tematyka tekstów była – tak mi się przynajmniej wydaje – na tyle ciekawa, że kilkakrotnie zaczepiono mnie i w końcu wciągnięto w wir, z początku bardzo serdecznej i uprzejmej, rozmowy. Większość, a nawet prawie wszyscy moi dyskutanci pozostawali mili przez cały czas wymiany myśli. Niestety dwójka szczególnie aktywnych użytkowników wykazywała się z wpisu na wpis coraz bardziej drapieżna i ofensywna. Mniejsza o to, kto to był. W tym przypadku personalia nie są aż tak istotne, jak sam model wydarzenia, który tu przedstawiam. A zatem dwójka moich rozmówców zaczęła dość mocno atakować, ale – co było kompletnym zaskoczeniem – nie mnie samego lecz osoby, które rzekomo miały mnie inspirować do udzielania się na forum. Metody, styl i język, jakim posługiwali się ci dwaj panowie, odbiegały od jakichkolwiek standardów obowiązujących w świecie ludzi choć trochę okrzesanych. Nie zrażałem się tym jednak, bo pomyślałem, że jest to może jakaś celowa prowokacja, która ma mnie rozsierdzić i doprowadzić do wrzenia. Niestety wspomniani użytkownicy w końcu wyprowadzili mnie na chwilę z równowagi, kiedy to jeden z nich zaczął używać określeń w stylu „złodzieje, oszuści” w odniesieniu do osób, które znam, lubię i szanuję. Przyznacie sami, że w takiej sytuacji ciężko jest zachować zimną krew i racjonalnie się zachować. Skutkiem mojej chwilowej utraty panowania nad sobą był ostry w formie i treści wpis, gdzie dość dobitnie wyraziłem swój pogląd na temat moich adwersarzy. Tak, tak! Poniosło mnie i napisałem to, co napisałem. Jak ktoś chce, to może sobie poczytać na GL. Linka nie podam, żeby sprawy zbytnio nie ułatwiać. Po co jednak o tym piszę? Otóż moim celem jest przede wszystkim to, by na konkretnym przykładzie pokazać Wam, iż są w Internecie ludzie, którym zależy wyłącznie na denerwowaniu innych użytkowników. Ludziom takim nie powinno się ulegać, ale czasem normalny człowiek po prostu nie wytrzyma i z bezradności oraz wściekłości napisze coś, z czego nie będzie potem bardzo dumny. Jeśli i Wam coś takiego się przydarzyło, to wiecie o czym tu piszę. Pointą lub, jak kto woli, puentą tego akapitu niech będzie stwierdzenie: każdemu może się zdarzyć, byle nie za często. Uważajmy na tych, którzy w sieci zastawiają takie brzydkie pułapki. Unikajmy prowokacji, a kiedy już czujemy, że jesteśmy w jej epicentrum, wyjdźmy na śniadanie, obiad, kolację czy do toalety, albo po prostu wyłączmy się z takiej dyskusji bez podawania przyczyny.
Zamiast się przyglądać, protestuj!
To najwłaściwsza reakcja na niestosowne zachowania, krytykanctwo i obelżywe wpisy. Tylko reagując na takie zachowanie w sieci, możemy się spodziewać, że ktoś zareaguje, gdy to my padniemy ofiarą szykan ze strony złośliwych internautów. Reakcja nie powinna być jednak chaotyczna i emocjonalna. Przeciwnie – powinna dowodzić naszego opanowania i odporności. Jeśli damy się sprowokować i wdamy się w coś, co nazywam wirtualną pyskówką, to niejako spełnimy oczekiwania i damy satysfakcję stronie atakującej. Nas to sfrustruje, a tych, którzy próbują nas drażnić, utwierdzi w skuteczności ich działania. Jak jednak nie dać się ponieść i utrzymać nerwy na wodzy, gdy czytane przez nas wpisy dotyczą osób, które znamy i szanujemy, albo, gdy dotyczą nas samych? Jest to rzeczywiście bardzo trudne i mało kto radzi sobie z tym bez kłopotu. Jest jednak dość prosta i jednocześnie całkiem skuteczna technika. Należy otóż dać sobie na wstrzymanie i nie odpisywać na kolejne posty bezpośrednio po ich ukazaniu się. Jeśli wytrzymamy chwilę dłużej, jeśli odpowiemy z pewnym opóźnieniem, to na pewno nasza wypowiedź będzie bardziej przemyślana, wyważona i celna. Będzie po prostu lepsza. A zatem nawet jeśli kipimy ze złości, nie dajmy poznać tego po sobie. Przerwijmy rozmowę lub na kilka, kilkanaście minut ją zawieśmy.
W tym czasie, gdzieś „na brudno” spiszmy kilka alternatywnych odpowiedzi, a następnie wybierzmy tę najlepszą. Co to znaczy najlepszą? To znaczy taką, która najlepiej odpiera zarzuty adwersarza, a przy tym pozostaje w zgodzie z zasadami kultury osobistej i netykiety. Ważne jest bowiem, aby wymagać przestrzegania zasad od innych, przestrzegając ich samemu. Innym, bardzo skutecznym sposobem „gaszenia” rozpalonego od negatywnych emocji rozmówcy jest sprowadzenie całej konwersacji do absurdu poprzez zadanie serii bardzo szczegółowych pytań. Oto przykład:
Ktoś: Ten X, to złodziej i oszust!
My: A kogo oszukał i w jaki sposób?
Ktoś: A wielu ludzi. Słyszałem, że ludzi na Mazowszu i Podkarpaciu, to tak na kasę skroił, że do dziś nie mogą się pozbierać finansowo, a ten sobie żyje w najlepsze!
My: Na Mazowszu? Podkarpaciu? A w jakich miastach? Co to za biedni ludzie, których oszukał, jak ich oszukał? Ile im zabrał? Skąd masz te „rewelacyjne” informacje?
Ktoś: A taki jeden mi mówił, że słyszał, jak oni tam narzekali…
My: Kto i co słyszał, że kto narzekał i na co?
To oczywiście tylko dość grzeczny model wymiany myśli, ale oddaje on istotę mechanizmu, jaki możemy zastosować, by z lekka chociaż zagonić naszego rozmówcę do konwersacyjnego narożnika. Tam nie będzie on w stanie podać żadnych konkretnych danych, takich jak nazwiska, kwoty, terminy, lokalizacje itp. Korzyści z użycia takiego właśnie modelu „kontrataku” dostrzegam co najmniej trzy: po pierwsze reagujemy na sytuację, nie pozostając obojętnymi na fakt, iż ktoś jest brutalnie atakowany, po drugie ukrócamy zapędy nadmiernie rozgorączkowanego rozmówcy, po trzecie wreszcie prezentujemy wysoki poziom własnej kultury osobistej i wyczucia w kontaktach z internetowymi „ludźmi pierwotnymi”, czym zaskarbiamy sobie sympatię i szacunek postronnych, którzy widzą w nas prawdziwą opokę i ostoję wirtualnego ucywilizowania. To ostatnie stwierdzenie jest może nieco górnolotne, ale czy pomyśli tak osoba, która właśnie została wyrwana przez nas z rąk internetowego „oprawcy”? Raczej nie. Wartość dodana w postaci wykonania dobrego uczynku oraz nawiązania potencjalnie korzystnego kontaktu jest w takich przypadkach murowana!
Jestem ciekaw czy Wam także przydarzyły się takie przygody, jak ta, którą opisałem w pierwszym akapicie. Jeśli tak, to koniecznie o nich napiszcie. Stwórzmy razem mały kącik porad poświęconych sposobom radzenia sobie z internetowym barbarzyństwem. Napiszcie artykuły o tym, jak byliście szykanowani w sieci i w jaki sposób sobie z tymi szykanami poradziliście. Wybrane teksty oczywiście opublikujemy. Piszcie na adres: odczytelnikow@rankingmlm.pl
Marek Łuszczki