Sześć lat podstawówki, trzy lata gimnazjum, kolejne trzy – liceum, potem matura, studia pięcioletnie, podyplomowe, doktoranckie… Co roku świadectwo z czerwonym paskiem, wygrane olimpiady, korepetycje, kursy językowe, walka o miejsce w elitarnej szkole, studiowanie dwóch kierunków naraz, stypendium rektora, praca magisterska obroniona na piątkę, ciągły stres, wyścig szczurów, a na końcu… niekończąca się kolejka w Urzędzie Pracy?
Okazuje się, że na oceny na dyplomie (nie mówiąc już o szkolnych świadectwach) zwraca uwagę mało który pracodawca. Wiadomo bowiem nie od dzisiaj, że szkolny system oceniania, do którego tak przywykliśmy, nie odzwierciedla prawdziwej wartości człowieka. Piątka na dyplomie nie jest gwarancją, że jego właściciel będzie dobrym pracownikiem. Dobrym, czyli odpowiednio zmotywowanym, kreatywnym, odpowiedzialnym, komunikatywnym, mającym chęci i zapał do nauki. „U naszych przyszłych praktykantów i pracowników badamy przede wszystkim potencjał rozwojowy oraz posiadanie cenionych przez nas kompetencji, takich jak umiejętność analitycznego myślenia czy współpracy w grupie” – mówi Ewa Rzeczkowska z Deloitte, firmy, która zajęła 9 miejsce w rankingu Universum Top 100, czyli wymarzonych miejsc pracy studentów. Dodaje, że stopnie mogą być „ciekawą informacją”, nie wpływa ona jednak na wynik rekrutacji.
Prymus? Nie, dziękuję
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze, system edukacji, który ciągle stawia na wiedzę szczegółową, przeliczając wszystko na punkty, stopnie, mierząc osiągnięcia uczniów według z góry narzuconego klucza i tym samym odbierając szansę indywidualistom, niepokornym, uczniom, którzy mają swoje zdanie i potrafią go bronić – jednym słowem ludziom, którzy doskonale odnajdą się na rynku pracy, mimo braku choćby jednej piątki na świadectwie. Niestety, wszelkie reformy polskiego systemu edukacji skupiają się wciąż na zmianie formy, ale nie treści.
Po drugie tak zwani prymusi mają często postawę roszczeniową. Skoro od wczesnego dzieciństwa włożyli tyle energii w naukę i zdobywanie kolejnych dyplomów, a całe otoczenie, nauczyciele i rodzice utwierdzali ich w przekonaniu, że są najlepsi, to teraz propozycje pracy od najlepszych firm powinny sypać się jak z rękawa. Mało który „kujon” zdecyduje się zaryzykować i założyć własną firmę albo nagle całkowicie zmienić swoją życiową ścieżkę i nauczyć się nowego zawodu. Wielu piątkowych, grzecznych uczniów kończy na posadach urzędników albo w rozmaitych biurach, nudząc się tam przez pół życia. Z kolei prymusi, czyli ludzie, którzy ustawiają sobie poprzeczkę bardzo wysoko i często nie potrafią znieść porażki, charakteryzują się arogancją i skupieniem na sobie. Prof. Jacek Santorski, psycholog biznesu i współautor książki „Prymusom dziękujemy” twierdzi, że właśnie dlatego prymusi nie są dobrymi liderami – brakuje im spokoju i pokory, przez co wywołują w innych poczucie zagrożenia i chęć rywalizacji.
200 procent normy
Mimo że piątki na świadectwie i punkty zdobywane w kolejnych testach nie zapewnią późniejszej kariery, a przykłady wielkich karier ludzi bez specjalnego wykształcenia możemy znaleźć w każdej niemal dziedzinie, szkolny wyścig ciągle trwa. Świadczą o tym badania Open Society Institute, które pokazują, że rynek korepetycji w Polsce ciągle rośnie. Z korepetycji korzystają coraz młodsi i coraz zdolniejsi uczniowie, którzy chcą osiągnąć jeszcze lepsze wyniki. A szkoły coraz częściej zamiast uczyć, testują. Tymczasem przywiązywanie tak dużej wagi do ocen to spuścizna pedagogiki socjalistycznej. Niestety w pojęciu wielu rodziców i nauczycieli wzorowy uczeń musi być „dobry ze wszystkiego”, mieć wiedzę encyklopedyczną. To, czy potrafi tą wiedzę wykorzystać w praktyce i czy wie, co tak naprawdę jest jego mocną stroną, mało kogo obchodzi. Niestety takie podejście może być fatalne w skutkach.
Studenci – do roboty
Trochę inaczej wygląda sytuacja studentów. Chociaż z jednej strony narzekają na programy studiów, które nadal stawiają głównie na teorię, z drugiej strony absolwentom cenionych uczelni łatwiej jest znaleźć dobrą pracę. Analizy przeprowadzone na Uniwersytecie Warszawskim pokazały, że jego studenci znajdują pracę albo jeszcze w trakcie studiów, albo zaraz po ich ukończeniu – dzieje się tak aż w 90 procentach przypadków. Ponadto zarobki takiego studenta przekraczają średnią krajową. Dr Mikołaj Jasiński, socjolog, uważa, że sumienna nauka na studiach po prostu się opłaca: „Na podstawie badań jakościowych widzimy dwie kategorie studentów. Jedna to wysoko wykwalifikowani specjaliści, dobrzy studenci z szeroką wiedzą, którzy spokojnie czekają na koniec studiów, bo wiedzą, że bez problemu znajdą pracę. Z wywiadów jakościowych wśród pracodawców wiemy, że mają rację, bo firmy nie chcą od uczelni gotowego produktu, tylko wykształconego, elastycznego pracownika, który z łatwością nauczy się wymaganych umiejętności. Drugą grupą są ludzie, którzy w przyszłości zostaną pracownikami średniego szczebla. Ci są mniej spokojni – próbują już na studiach gorączkowo budować CV przez staże i praktyki”.
Jest jednak druga strona medalu. Studenci z Polski znaleźli się na ostatnim miejscu w rankingu Universum. Pytanie, które zadano studentom z 24 krajów, brzmiało: „Ile chciałbyś zarabiać w swojej pierwszej pracy?”. Polska średnia wyniosła 963 dolary, meksykańska – 1268 dolarów, szwajcarska – 7062 dolary. O czym to świadczy? Polscy studenci są dobrze rozeznani i nie oczekują zbyt wiele. Mają też świadomość, że brakuje im odpowiednich kompetencji praktycznych, a rynek pracy jest w słabej kondycji. Z badania wynika również, ze najbardziej zależy im na znalezieniu pracy, a wysokość wynagrodzenia nie jest aż tak istotna.
System edukacji a MLM
Jak polska szkoła wpływa na uczniów w kontekście ich potencjalnej przyszłej kariery w marketingu sieciowym? Liderzy MLM są tutaj raczej zgodni – bardzo słabo. Szkoła, która wtłacza nas już od najmłodszych lat w pewne schematy, przygotowuje ludzi do pracy na etacie, gdzie rolę nauczyciela przejmuje szef. Ściśle określona hierarchia, obowiązujące normy, ścisłe godziny i wyczekiwanie na ostatni dzwonek – czy szkoła różni się pod tym względem od biura? Od początku jesteśmy uczeni, ze najlepiej się nie wychylać, siedzieć cicho, robić swoje i – broń Boże – nie wygłaszać głośno swoich opinii. Piotr Zarzycki w książce o wiele mówiącym tytule „W szkole nie nauczono mnie biznesu” zwraca uwagę, że paradoksalnie to słabi uczniowie mają większe szanse na odniesienie sukcesu nie tylko w MLM, ale w ogóle w biznesie. Dlaczego? Ponieważ już w szkole „odstają” i muszą sobie radzić z porażkami, krytyką, niezrozumieniem. Prymusi najbardziej na świecie boją się porażki, dlatego tak trudno im podjąć ryzyko. Słabi uczniowie są do porażek przyzwyczajeni. Słabi – to nie znaczy mało inteligentni. Często po prostu mają talent w dziedzinie, której szkoła nie potrafi zweryfikować.
„Pamiętam, kiedy uczyłem w szkole, w ostatniej, ósmej klasie miałem ucznia, który godzinami przebywał w warsztacie samochodowym, pomagając ojcu. Nie bywał w szkole, bo uczył się w tym czasie innego fachu. Niemal ze wszystkich przedmiotów miał być niesklasyfikowany, również z przedmiotu, którego ja uczyłem. Dziś prowadzi własny, duży biznes – oblegany warsztat samochodowy, do którego ciężko się dostać. Czy to nie jest zastanawiające?”
Szkoła nie rozwija wielu cennych, decydujących o powodzeniu nie tylko w biznesie cech. Dlatego ludzie, którzy rozpoczynają współpracę z firmami marketingu wielopoziomowego tak bardzo potrzebują szkoleń – zdają sobie sprawę, że muszą uzupełnić swoje braki, aby odnieść sukces. Dobrze byłoby, gdybyśmy takie umiejętności mogli nabyć już w szkole. Niestety, ciągle jeszcze szkoła potrafi trwale zniechęcić do nauki w ogóle, prezentując ją w nudny sposób, a powiedzenie „Człowiek przychodzi do szkoły jako znak zapytania, a wychodzi jako kropka” pozostaje aktualne. Oby nie na długo…
Źródła:
Piotr Zarzycki, „W szkole nie nauczono mnie biznesu”, Studio Astropsychologii 2009