Do czasu powstania firmy D.I.C. słowo diament w MLM używane było tylko na określenie wysokiej pozycji menadżerskiej. Od 2005 roku diamenty są także produktami oferowanymi w systemie marketingu wielopoziomowego. Jednym z liderów, który dostrzegł ich zalety jest Grzegorz Antoszewski – pasjonat inwestycji alternatywnych.
Przez 15 lat pracował Pan jako zawodowy żołnierz. Jakie zalety miała dla Pana ta praca?
W zasadzie trudno powiedzieć, że pracowałem. W wojsku się służy. Decydując się na zawodową służbę wojskową marzyły mi się oczywiście szlify generalskie. Uwielbiałem mundur i uwielbiam go nadal, choć od czasu mojego odejścia z armii minęło kilkanaście lat. A mundur zobowiązuje. W wojsku nauczyłem się systematyczności, planowania, zarządzania, a może bardziej – dowodzenia i odpowiedzialności. Za podejmowane decyzje, a właściwie wydawane rozkazy. Odpowiedzialności jednoosobowej, bo taka obowiązuje w wojsku. Nauczyłem się również pracy w zespole. Jest to niezbędne na co dzień i bezcenne w moim życiu.
Co odnalazł Pan w MLM, czego nie było w armii?
W pewnym momencie mojej kariery wojskowej dokonałem bilansu zarówno moich osiągnięć, jak i dalszych perspektyw. Gdy okazało się, że wolność jest dla mnie najważniejsza – a dojrzałem możliwości jej uzyskania na początku lat dziewięćdziesiątych – postanowiłem pożegnać się z armią. Rozpocząłem własną działalność gospodarczą. W wojsku nie miałem zbyt wielkiego wpływu na obsadę podległych mi osób. A byli to zarówno żołnierze zawodowi, zasadniczej służby wojskowej, jak i pracownicy cywilni. W MLM to ja decyduję z kim będę pracował.
Nie miałem również wpływu nie tyko na moje zarobki, ale także zarobki podległych mi ludzi. Myślę, że jest to kluczowe. W MLM ja decyduję, ile będę zarabiał, a poprzez edukację członków mojej struktury mam pośredni wpływ na ich zarobki. W wojsku na ogół bywa tak, że przełożonym nie zależy na edukacji podwładnych, a tym samym na ich awansie. Studia uzupełniające magisterskie odbywałem konspiracyjnie, bo dowódca nie chciał się na nie zgodzić. W MLM jest dokładnie na odwrót. Wszystkim zależy na tym, aby jak najszybciej dotrzeć do najwyższej pozycji, czyli do „generała”. Zasadą w MLM jest „za mną”, a nie „naprzód”.
Od 1993 r. prowadzi Pan działalność gospodarczą będąc agentem ubezpieczeniowym. Jakie kompetencje zawodowe pozwoliła Panu rozwinąć ta praca? W jakim zakresie przydają się one w marketingu wielopoziomowym?
Mówi się, że jak ktoś potrafi sprzedawać ubezpieczenia, to sprzeda wszystko. Ale tak naprawdę to zarówno w ubezpieczeniach, jak i w marketingu wielopoziomowym produkt nie jest najważniejszy. Najważniejsze jest to czy poprzez produkt możliwa jest realizacja ludzkich marzeń.
Analizy finansowe, jakie przeprowadzałem w rozmowach o ubezpieczeniach przydają mi się znakomicie i dziś. Rozwijałem swoje umiejętności zarówno w zakresie sprzedaży, jak i budowania zespołu oraz relacji międzyludzkich. Zawsze było to związane z moim podejściem zarówno do współpracowników, jak i do klientów na zasadach partnerstwa. Budowałem i w dalszym ciągu buduję zaufanie. To z kolei pozwoliło mi na coś, co nie tylko w marketingu wielopoziomowym jest bezcenne – na uzyskiwanie referencji i otrzymywanie rekomendacji.
W którym momencie życia spotkał się Pan z tematyką dotyczącą inwestowania?
W połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy ziściły się moje marzenia o wpływie na wysokość wynagrodzenia, zacząłem interesować się możliwościami zainwestowania wolnych środków. Przyglądałem się giełdzie papierów wartościowych i widziałem zarówno spektakularne zyski, jak i dramatyczne upadki pomnożonych fortun. Uznałem, że to nie na moje nerwy. Potrzebowałem spokoju. Zainwestowałem w nieruchomości. To było to.
Co Panu najbardziej podoba się w inwestowaniu?
We wszystkim, czym się człowiek zajmuje, powinno być serce. Tak samo jest w inwestycjach. Jeśli dołożymy do tego analizę ekonomiczną i codzienne doglądanie inwestycji, to nawet jeśli nie zawsze trafimy w dziesiątkę, to bilans będzie dodatni. Ale tak jak wspomniałem, to trzeba czuć. A ja nie czułem tych tradycyjnych inwestycji. Dlatego też zacząłem rozglądać się za inwestycjami alternatywnymi. I tu pojawił się Superfund Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. Fundusz nie powiązany z Warszawską Giełdą Papierów Wartościowych, a inwestujący bezpośrednio w surowce na całym świecie.
Napisał Pan pracę dyplomową o inwestycjach alternatywnych. Co to są za inwestycje?
Tak, zgadza się. Kilka lat temu podejmując studia podyplomowe na Akademii Finansów w Warszawie okazało się, że mogę napisać pracę właśnie na temat analizy ryzyka inwestycyjnego na podstawie TFI Superfund. Te inwestycje są kontraktami zarówno krótko jak i długo terminowymi na wszelkie surowce: ropa, gaz, kawa, herbata, zboża i wiele innych.
Jaka jest różnica między inwestowaniem w akcje, a w surowce, np. w złoto i diamenty?
Podstawowa różnica w inwestowaniu w akcje, a surowce jest taka, że kupując akcje otrzymujemy papier wartościowy, reprezentujący udziały w jakimś przedsiębiorstwie. Natomiast kupując surowiec nabywamy towar.
Co sprawiło, że rozpoczął Pan współpracę z firmą Diamonds International Corporation?
Kiedy w 2010 r. zadzwoniłem do mojego przyjaciela, żeby spytać co u niego, bo dawno się nie widzieliśmy, zaproponował spotkanie. Okazało się, że właśnie chce rozpocząć współpracę z firmą, która wprowadza na polski rynek nową markę. Chciał również, abym ja poszedł na spotkanie biznesowe do tej firmy i wypowiedział swoją opinię. Poszedłem. I tak rozpocząłem współpracę z D.I.C. Produkty – a właściwie nie wiem czy godzi się używać słowa produkt – należą do najpiękniejszych i najszlachetniejszych wytworów natury. Zafascynowały mnie. Później okazało się, że partnerski system współpracy jest klarowny, przejrzysty i prosty, jak same diamenty. Wtedy już nie miałem żadnych wątpliwości, że to jest firma dla mnie.
Jaka jest różnica między sprzedawaniem artykułów codziennego użytku, jak kosmetyki, środki czystości, a sprzedażą diamentów? Czy branża ta stawia jakieś szczególne wymagania osobom chcącym w niej działać?
Różnica między sprzedawaniem artykułów codziennego użytku, a sprzedażą diamentów jest fundamentalna. Te pierwsze wybieramy sami w zależności od potrzeb. Natomiast z diamentami jest odwrotnie. To diament wybiera sobie osobę, a nie osoba diament. Jak zwrócimy uwagę na ten szlachetny kamień, jak założymy klejnot, w który jest on oprawiony, to przeważnie już nie będziemy chcieli się z nim rozstać. I jeśli kiedykolwiek będziemy musieli to uczynić, będzie to ostateczność. A może diament, który mieliśmy pozwoli nam żyć dalej.
Branża diamentowa nie ma jakiś szczególnych czy wyjątkowych wymagań. Nie potrzebne są tu żadne licencje czy państwowe egzaminy. Nie ważne są wiek, płeć, wykształcenie. Ważna jest uczciwość. Jest to bodaj jedyny biznes na świecie, który nadal funkcjonuje na zasadzie słowa i uścisku dłoni.
Inwestowanie w diamenty ma wiele zalet. Dlaczego tak mało osób inwestuje w nie? Skąd Pana zdaniem w naszym społeczeństwie bierze się tak mała wiedza o możliwościach inwestycyjnych, które w powszechnej opinii ograniczają się tylko do funduszy inwestycyjnych i lokat bankowych?
Diamenty zarówno w naszym kraju jak i w krajach Europy Środkowo – Wschodniej kojarzone były do niedawna przede wszystkim z pięknem i estetyką biżuterii. Natomiast na zachód od naszych dawnych granic od wielu lat diament traktowany jest jako bardzo mądra i bezpieczna inwestycja. Do tego, aby inwestować alternatywnie, np. w diamenty, potrzebna jest przede wszystkim powszechna edukacja. Ludzie przeważnie myślą, że diamenty to coś takiego, co jest drogie, odległe i nie dla nich.
W jaki sposób firma D.I.C. propaguje edukację w zakresie inwestowania?
Firma Diamonds Inernational Corporation jest pierwszą na rynku polskim i jedyną w Europie Środkowo – Wschodniej, która jest członkiem – udziałowcem najstarszej i najbardziej prestiżowej giełdy diamentowej na świecie w Antferpii. Połączyliśmy tradycyjny biznes z elementami marketingu referencyjnego. Idealny produkt i referencje. Jestem przekonany, że będzie kiedyś za to Nobel. Przedstawiciele firmy zapraszani są do stacji radiowych i telewizyjnych jako eksperci od diamentów i związanych z tym inwestycji. Jesteśmy obecni w prasie. W różnych czasopismach ukazują się artykuły na ten temat. Bierzemy udział w akcjach charytatywnych, imprezach sportowych, kulturalnych i wielu innych.
W ubiegłym roku D.I.C. otrzymało statuetkę BCC – Luksusowa Marka Roku 2010 w kategorii inwestycje, jak również Medal Komisji Unii Europejskiej za edukację w dziedzinie inwestycji alternatywnych. Edukacja odbywa się również poprzez rozwój sieci naszych partnerów. Przywracamy instytucję klejnotów rodowych. Jesteśmy sponsorem najstarszego konkursu piękności na świecie „Miss Polonia”. W tym roku powstanie w naszej firmie nowa, śmiem twierdzić, że najpiękniejsza i najcenniejsza korona dla najpiękniejszej Polki 2011. Pierwszy raz w historii Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka zostało przekazane na licytację diamentowe, jedno caratowe serduszko, specjalnie w tym celu wyszlifowane i sprowadzone z Antferpii.
D.I.C. to firma czeska. Jak współpracuje się Panu z Czechami? Czy mają może jakieś szczególnie pozytywne cechy?
Kiedy dowiedziałem się, że D.I.C. to firma czeska, bardzo się ucieszyłem. Nawet odetchnąłem z ulgą, że nie jest to kolejny super biznes amerykański. Mam przyjaciół Czechów. Znam ich od wielu lat i wiem, że charakteryzują się – można by rzec – niemiecką solidnością. Współpracuje mi się z nimi bardzo dobrze.
Jaki do tej pory odniósł Pan największy sukces?
Myślę, że największym moim sukcesem jest to, że jestem tu, gdzie jestem. Biorąc pod uwagę, iż jestem dwunastym, najmłodszym dzieckiem moich rodziców, urodzonym w małej wioseczce nad Notecią, teoretycznie powinno mnie tu nie być. Ale właśnie edukacja i dążenie do czegoś nowego, inspirującego spowodowało, że jestem właśnie tu. A kropką nad „i” było przebudzenie, które nastąpiło raptem kilka lat temu. Właśnie „Przebudzenie” Antoniego de Mello odmieniło moje życie. „Bądź sobą i rób swoje, niczego się nie wyrzekaj i do niczego się nie przywiązuj” – to moje motto.
Gdzie nauczył się Pan tak dobrze tańczyć?
Dobrze to pojęcie względne. Dobrze tańczyć to tak, aby partnerce było też dobrze. Zawsze lubiłem tańczyć. I wydawało mi się, że nawet potrafię tańczyć, choć nie chodziłem na żadne zajęcia. Kiedy dziesięć lat temu trafiłem na lekcje tańca towarzyskiego okazało się, że jest dużo do zrobienia. Potem przez kilka lat było flamenco. A teraz, drugi rok – diament wśród tańców – jedyny taniec na świecie wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO jako dobro niematerialne – tango argentyńskie.
Można śmiało powiedzieć, że poszedłem w tango. Uczę się u najlepszych nauczycieli, tak jak wszystkiego powinno się uczyć u najlepszych. Będę też przekazywał swoje umiejętności i wiedzę następcom i będę tańczył tango do końca świata i jeszcze dwa dni.
Z Grzegorzem Antoszewskim rozmawiał Tomek Nawrot
Grzegorz Antoszewski – urodzony optymista, absolwent Wyższej Szkoły Służb Kwatermistrzowskich z tytułem dyplomowanego ekonomisty i stopniem podporucznika. W latach 1986-90 był najmłodszym kwatermistrzem lotniczego garnizonu w Mirosławcu. W tym czasie ukończył uzupełniające studia magisterskie na obecnym Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu na Wydziale Planowania i Zarządzania. Budował m.in. potęgę Commercial Union osiągając tam najwyższe wyróżnienia menadżerskie. W 2008 r. ukończył studia podyplomowe na Akademii Finansów w Warszawie. Od 2010 r. współpracuje z międzynarodowym holdingiem Diamonds International Corporation.
Jeździ na nartach, jest ratownikiem wodnym i żeglarzem jachtowym. Przede wszystkim jednak jego pasją jest flamenco i tango argentyńskie.